sobota, 28 lutego 2015

Katherine Paterson - Most do Terabithii [recenzja]

Trudna, a przede wszystkim bardzo wzruszająca książka. Przez większą część prowadzi czytelnika spokojnym, ułożonym nurtem, by pod koniec kompletnie zaskoczyć, a w zasadzie powalić finałem.
Od początku opowieść nie jest ani łatwa, ani przyjemna. Mamy oto biedną amerykańską rodzinę: Jessa, najstarszego chłopca, jego cztery siostry, matkę oraz ojca, na barkach którego spoczywa utrzymanie całej gromadki. Żyją z dnia na dzień, nie pozwalając sobie na żadne przyjemności. Chłopiec ucieka przed szarą rzeczywistością w świat marzeń, które pięknie odmalowuje na papierze, ma on niewątpliwy talent malarski, który jest wyszydzany przez środowisko.
Nudna szkoła, jałowe domowe życie, wyrzuty spowodowane brakiem porozumienia i akceptacji u ojca są powodem jego zamknięcia, wycofania.
Wszystko zmienia się wraz z pojawieniem się Leslie, dziewczynki, która zamieszkuje na pobliskiej farmie. Okazuje się, że są oni pokrewnymi duszami, zaczyna łączyć ich wspólne marzenie, tajemnica. Tworzą wspólnie krainę Terabithii, która będzie dla nich ucieczką do świata, a także miejscem w którym rozwijają wyobraźnię, wrażliwość.
Więź łącząca Jess i Leslie jest magiczna, ich wielka przyjaźń każdemu z nich pozwala dorosnąć, stać się bardziej świadomym i odważnym.
Gdy jesteśmy już pewni, że wszystko wiemy i prognozujemy przyszłość zdarza się finał, który kompletnie odmienia sposób patrzenia.
Jedno pozostaje niewątpliwe - siła i moc przyjaźni, wzruszająca, budująca i dająca nadzieję.
Piękna, zupełnie pozbawiona cukierkowatego posmaku książka, która trafia do serc, na długo zostając w pamięci.
Mam tylko nadzieję, że wrażliwe dzieci dzielnie zniosą koleje losów Jessa.

poniedziałek, 23 lutego 2015

Francesca Simon - Koszmarny Karolek i wielka forsa [recenzja]

Nie jestem entuzjastką kreski Tony'ego Rossa. Jest turpistyczna, koszmarna jak tytułowy Karolek. Ilustracje są bodaj jedynym mankamentem książki. Treść i pomysł na przygody Karola są zabawne i figlarne.
Prosty schemat, powtarzający się w każdej historyjce nie nuży, a to dlatego, że opisany jest zabawnie, uciesznie i z przymrużeniem oka.
Karolek ma wiele kontrowersyjnych pomysłów, ciągłe poczucie niesprawiedliwości oraz braciszka, który nie bez kozery nazywany jest Doskonałym Damiankiem.
W tej części przygód urwisowski Karolek przeprowadza efektowną zamianę gwiazdowych prezentów, ponadto zmienia szkolny dzień sportu w jeden wielki horror, a także organizuje wielką ucieczkę z domu. Bardzo interesująco przedstawia się także idea zdobycia wielkiej forsy...
Seria o Karolku nie jest specjalnie odkrywcza, pouczająca może też nie bardzo, ale ma w sobie urok beztroski, szalonych dziecięcych pomysłów, a także młodzieńczych psot, za którymi nie raz przychodzi nam tęsknić.
Dla dzieci zaś jest to przede wszystkim świetna rozrywka, pełna niekontrolowanych wybuchów śmiechu i powracania do częstego powracania do najzabawniejszych momentów.
Niezobowiązująca opowiastka na poprawę humoru.

piątek, 20 lutego 2015

Ian Whybrow - Księga straszliwej niegrzeczności. Napisał Wilczuś z wielkiej złości [recenzja]

Księga wielkiej niegrzeczności kompletnie nie przypadła mi do gustu, jedynym plusem jest nazwisko tłumacza, przekładu podjął się Ernest Bryll i pewnie dzięki temu dałam radę przeczytać tę książkę do końca.
Być może jestem za stara na taki rodzaj dowcipu, być może nie znalazłam w tej opowieści niczego interesującego, szkopuł może też tkwić w braku jakiejkolwiek innowacji. Książce brak świeżości, powiela chwyty wykorzystywane przez innych, często lepszych autorów (męczące i wcale nieśmieszne tu słowotwórstwo), a przy tym jest rwana, brak jej stałości.
Och, czepiam się, bo nie podoba mi się narracja, ni pomysł. Tyle.
Bardzo chciałabym docenić przesłanie, pokazanie zderzenia dobra ze złem i inne takie, nawiązujące do tworzenia u milusińskich właściwych postaw moralnych, ale niechęć do treści przesłania mi wszelkie ważkie treści jakie przemyca w historyjce autor.
Co do fabuły. Młody Wilczuś wyrusza w ciemny las (na wyraźną prośbę rodziców), by odnaleźć Szkołę Złości i Chytrości, prowadzoną przez przeokropnego Stryja. Musi on tam poznać dziesięć przykazań dokazań i zdobyć lśniącą odznakę Złego Wilka. Będzie to bardzo trudne zadanie, gdyż prostolinijny i uczynny Wilczuś jest dobrem wcieolnym, a tym samym wielkim wstydem dla groźnej i agresywnej rodziny. Jak potoczą się jego losy?

czwartek, 19 lutego 2015

Aleksandra i Daniel Mizielińscy - Mapy [recenzja]

Wcale nie dziwią mnie ogólnoświatowe zachwyty nad Mapami, myślę, że ta książka zasługuje na dużo więcej peanów i drugie tyle nagród.
Mizielińscy stworzyli własny niepowtarzalny styl, który po trosze wzoruje się na naiwnej dziecięcej kresce, charakteryzuje akuratną czcionką i lekko spranymi, ale różnorodnymi barwami. Nonszalancki, trochę niedzisiejszy styl ich rysunków jest przeuroczy i pełen wdzięku.
W zasadzie Mapy powinno się mieć w domu w kilku egzemplarzach: osobny dla dzieci i dorosłych. Ci drudzy z pewnością (wnoszę na własnym przykładzie) będę czerpać wielką przyjemność z podróży palcem po mapie, jaką funduje nam zdolny duet grafików.
Ich pomysłowość i dowcip w opowiadaniu  o krajach i kontynentach nie mają sobie równych. Odkrywają przed czytelnikami najbardziej jaskrawe i typowe dla danych państw miejsca, potrawy, tradycje. Kopalnia wiedzy o rzeczach znanych i mniej popularnych szczegółach. Na jednej stronie przemierzany Afrykę jadąc karawaną, na innej podziwiamy zorzę polarną, na jeszcze innej razem z orłem przednim przelatujemy przez Austrię.
Wspaniałe wydanie, duży format oszałamiają. Wielość konceptów robi wrażenie, podobnie jak ogrom pracy, jaką musieli autorzy włożyć w to przedsięwzięcie. Ich wysiłek nie poszedł na marne, Mapy to książka do wielogodzinnego przeglądania, wracania, dla ludzi w każdym wieku. Powstała oto książka uniwersalna, nie znająca ograniczeń metrykalnych, ni tematycznych, intrygująca, odprężająca i w nieobciążający sposób podająca wiedzę. Kolejna gwiazda w naszej bibliotece.

poniedziałek, 16 lutego 2015

Mary Norton - Pożyczalscy na wyspie [recenzja]

Uwielbiam brytyjską literaturę dziecięcą, szczególnie tą przedwojenną. Moi ukochani autorzy to C.S. Lewis i Edith Nesbith. Ich twórczość jest jednocześnie dystyngowana, tajemnicza, a przy tym ciepła i otaczająca błogością. Spotkanie z Pożyczalskimi na wyspie jest inauguracją mojej znajomości z książkami Mary Norton.
Urzekająca jest stylistyka, a nade wszystko atmosfera angielskiej prowincji, gdzie dobrze wychowani mieszkańcy prowadzą miłe rozmowy, mają swoje tajemnice, ukryte gdzieś głęboko pod płaszczykiem taktu i uprzejmości. 
Pożyczalscy to rodzina maluteńkich, nazwijmy to ludzików, którzy żyją w ukryciu w zwykłych domach. Schowani pod podłogą, za kominkiem, w ukryciu podbierają prawowitym mieszkańcom skrawki materiałów, czajnik, czy kurze jajo. I tak starają się prowadzić odrębne, choć silnie związane z ludzkim życie.
Mało mają spokoju, wiele zaś trosk i problemów, w tej części próbują ułożyć sobie życie. Mali bohaterowie: Dominika, Arletta i Strączek postanawiają dotrzeć do nieco mitycznego miasteczka Mały Potok, gdzie wydaje im się, że wreszcie skończą się problemy. Dzięki pomocy niezawodnego Spillera trafiają na łódź - mydelniczkę, która ma powieźć ich ku nowemu, szczęśliwemu życiu. Po drodze jednak przeżyją moc przygód, które co i rusz urozmaicają kolejne karty książki.
Sam pomysł na książkę, a także konstrukcja świata przedstawionego, bohaterów i pomysłów na ich perypetie są z gruntu rzeczy ciekawe. Autorka znalazła wiele ciekawych, nietypowych zastosowań całkiem zwykłych przedmiotów, podała przykłady zachowań zupełnie naturalnych dla ludzi, które w konfrontacji z Pożyczalskimi wydają się być szalenie niebezpieczne.
Urocza, pełna przygód książka, która z powodzeniem może być potraktowana jako lektura czytana dziecku przed snem. Zarówno milusińscy, jak i dorośli będą czekać każdego kolejnego wieczora, by poznać obfitujące z dramatyczne zwroty akcji perypetie sympatycznych Pożyczalskich.

niedziela, 15 lutego 2015

Iwona Chmielewska - Pamiętnik Blumki [recenzja]

Poruszająca, piękna książka, najmocniejsza na końcu, i to wcale nie przy okazji rysunku bydlęcego wagonu. Najbardziej wymowna jest maleńka kartka z notatnika, na której dziecięcą ręką napisana jest niemiecka odmiana rzeczownika JA.
W zasadzie nie ma tu niczego strasznego, przynajmniej dla dziecka, dorosły, który zna historię, widzi ukryte znaczenia i zna ciąg dalszy opowieści o Blumce. Daje to duże pole do rozważań, opowieści i wyjaśniania tego co było.
Rzecz dotyczy Domu Sierot, który Janusz Korczak prowadził przy Krochmalnej 92. To własnie tam mieszkała bohaterka książki. Na kilkudziesięciu wyblakłych nieco stronach opowiada ona o swoich kolegach z tejże instytucji, opisuje ich codzienność. Każdemu poświęca kilka zdań, które nie tylko oddają ich charakter, ale też pokazują istotę filozofii Korczaka. Dzięki temu dowiadujemy się o dniu dobrych uczynków, czy sądzie koleżeńskim, który uczy, że prawda, szacunek do siebie i innych czy prawo do tajemnic i własnego zdania są immanentną cechą każdej jednostki, bez względu na jej wiek.
Wzruszająca jest historia chłopca, nazywanego Kocyk, który był tak dobrym dzieckiem, że pomagał przy rozładowywaniu węgla nosząc go we własnym nocniku. Pola zamiast w doniczce posadziła swe ziarno grochu w uchu, co sprawiło Staremu Doktorowi nie lada kłopot, skąd przez dwa dni próbował je dobyć. Wszystko to doskonale widać na ilustracjach, będących kolażem różnych technik, co nadaje im świeżości, energii i dynamiki. Rysunki mają szczególną wymowę, są graficznym uzupełnieniem ważnej i trudnej treści.
Książka dostarcza wielkich wzruszeń, jest przy tym subtelna, wyrafinowana, taktowna. Polecam.

sobota, 14 lutego 2015

Simms Taback - Płaszcz Józefa [recenzja]

Ta książka to moja osobista faworytka pośród dziecięcych lektur. Szaleńczo barwna, bardzo zabawna, a nade wszystko pomysłowa, do tego urocza i pełna ciepła. 
Wielokrotnie wykorzystywałam ją podczas warsztatów plastycznych dla dzieci, za każdym razem okazywało się, że jest wielką inspiracją nie tylko dla mnie. Pomysły jakie tworzyły się w dziecięcych głowach po wysłuchaniu historii Józefa nie raz mnie zaskakiwały.
Sama opowieść jest prosta. Józef miał płaszcz, który mu się jednak zużył, przemienił go więc, uszył zeń kurtkę, która jednak po pewnym czasie się zniszczyła, zrobił więc z niej coś innego. 
W te prosty sposób autor opowiada jak zrobić coś z niczego, jak w kreatywny sposób wykorzystać resztki, by niczego nie zmarnować, a przy tym pozyskać nową jakość.
Co ciekawe ta historyjka budzi zainteresowanie zarówno pośród małych dzieci, jak i tych większych, które w metryce mają już dwie cyfry. Każdy przyjmuje ją w inny sposób, w każdym jest za to ta sama ciekawość co też Józef jeszcze wymyśli.
Wspaniała lektura, nadzwyczajna zabawa inspirująca do tworzenia ciekawych prac plastycznych.
Na uwagę zasługuje też niebanalna kreska autora, wykorzystywanie przez niego różnobarwnych kolaży oraz dystans i mruganie okiem do czytelnika. Gorąco polecam! Wspaniała książka!

czwartek, 12 lutego 2015

Ernst Theodor Amadeus Hoffmann - Tajemnicze dziecko [recenzja]

Ta baśń trochę mnie przeraziła, trochę rozśmieszyła, na pewno była też pouczająca. Wzbogacona o niepokojące, utrzymane w szarościach ilustracje sprawia wrażenie historii mrocznej, enigmatycznej.
Wydaje mi się, że Tajemnicze dziecko adresowane jest przede wszystkim do dorosłych. To im, między słowami, autor pokazuje zagrożenia płynące z nadgorliwości, bądź wymagania od dzieci realizacji własnych marzeń. Wielki jest kontrast między szczęśliwym wiejskim rodzeństwem, które czas spędza na wolnym powietrzu, pośród natury, z oddanymi im rodzicami, a ich wykształconymi, pompatycznymi kuzynami, mrukliwymi, za to recytującymi z pamięci starożytnych władców.
Jak niemal w każdej baśni zwykły, realny świat miesza się z tym magicznym, czarodziejskim, niedostępnym na co dzień. Rodzeństwo, Feliks i Bogumiła spotykają w lesie Tajemnicze Dziecko, które pozwala im spojrzeć na świat z zupełnie nowej perspektywy. Okazuje się, że do dobrej zabawy nie potrzeba wspaniałych, drogich zabawek, wystarczy wyobraźnia. Uczy je, że harmonia z naturą jest receptą na idyllę i błogostan. Dorośli zaś zdradzają, że pielęgnowanie w sobie dziecka pomaga w utrzymaniu optymizmu i dobrego samopoczucia. Dla nas niby nic nowego, ale w XIX wieku były te frazesy dalekie od komunałów i dzisiejszych znaczeń. 
Choć w baśni jest łyżka dziegciu, sporo smutków i trochę grozy, to jednak autor daje nadzieję na lepsze jutro, bezpretensjonalne, szczere, uczciwe.
Po lekturze pozostał we mnie smutek, przygnębienie, wolę pogodniejsze historie.

środa, 11 lutego 2015

Eva Susso, Benjamin Chaud - Lalo gra na bębnie [recenzja]

Najpierw urzekła mnie okładka. Kolor tła, a na nim rudowłosy, trochę pokraczny Lalo z małym czerwonym bębenkiem. Potem odkryłam bogate wnętrze: zauroczyła mnie feeria barw, dobranych jednak w harmonijny i przyjemny dla oka sposób. Kolejnym plusem jest cała zwariowana rodzinka Lalo: zabawna kreska, którą zostali stworzeni daje poczucie przymrużenia oka, lekkości, zabawy, aż chce się ich poznać! To, że do rodziny należą też zwierzęta również przykuwa uwagę i powoduje nutę sympatii. 
Przygody małego chłopca są znakomitą okazją do poznania nowych słów, ćwiczeń onomatopeicznych oraz zadań rytmicznych, muzycznych. Wspaniała zabawa dla każdego z uczestników czytania, i tego małego i (nie wiem czy nie przede wszystkim) tego dużego.
Pogodna opowieść o rodzinie, doprawiona szczyptą humoru zapada w pamięć i powoduje, że z ochotą wybiera się w księgarni kolejne tomy przygód wesołej skandynawskiej familii, które to książki są równie ciekawe jak ta o Lalo.
Podobnie jak w przypadku Księgi dźwięków również tutaj dziecko łatwo zapamiętuje sceny z poszczególnych stron oraz powtarza poszczególne sekwencje dźwięków, sylab przypisanych do czynności czy zjawisk przyrodniczych.
Świetna publikacja, doskonała dla Maluchów. 

wtorek, 10 lutego 2015

Soledad Bravi - Księga dźwięków [recenzja]

Pierwszy wpis należy do książki, która w naszym domu jest absolutnie najważniejsza. Zaczytana do tego stopnia, że teraz sympatyzujemy z  jej drugim już egzemplarzem. Pierwsza sprawowała się dzielnie, mimo zalewania sokiem, doprawiania sosami, zamazywania kredkami itp. 
Nie ma dnia, by nasza Pociecha nie czytała jej od deski do deski. 
Urocza, prosta grafika, ujmujące kolory, do każdego kolejnego bohatera strony dopisany jest charakterystyczny, powiązany z nim odgłos (koń robi ihaha, pociąg robi tudum tudum, mama robi buzi buzi. W zasadzie mogłabym powiedzieć z pamięci całą resztę, ale się powstrzymam:). Zestawy genialne w swej prostocie i (co najważniejsze) szalenie chwytliwe dla dzieci.
Obrazkiem znanym mi z autopsji, a rozczulającym do granic jest scena, w której dziecko siedzi na podłodze, przewraca kolejne strony i patrząc na obrazek wymawia przypisany doń odgłos. Świetne ćwiczenie pamięci, wymowy, rozpoznawania kształtów, zwierząt, pojazdów, rzeczy. 
W prostocie siła. Księga dźwięków najlepszym tego przykładem.
Ta książka przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Nie spodziewałam się, że stanie się tak ważna w rozwoju i zabawie w naszym przypadku. Wyrazy dźwiękonaśladowcze łatwe do zapamiętania, świetnie oddające intencje (szczególnie wtedy, gdy dziecko dopiero rozpoczyna naukę słów), ułatwiają komunikację, rozwijają mowę, powodując też dobre samopoczucie Maluszka, który wreszcie zaczyna porozumiewać się za pomocą kodów znanych i rozumianych przez dorosłych. Wspaniałe doświadczenie zarówno dla Milusińskich, jak i ich Autorów. Pozycja absolutnie konieczna w biblioteczce każdego Malucha, o której nie da się mówić inaczej jak w samych superlatywach!