czwartek, 27 stycznia 2022

Alocja Grudzień - Dusza książki [recenzja]

 

Ilustracje: Piotr Fąfrowicz

Wydawnictwo Muchomor

Warszawa 2021


Najbardziej niezwykły w tej opowieści jest... wiek jej Autorki. Alicja Grudzień miała 11 lat, gdy pisała "Duszę książki". 

Było to dla mnie duże zaskoczenie, ponieważ świat wyobraźni Alicji, kierunek jej myśli, specyfika wrażliwości i kreatywność sugerują, że jest to dużo starsza osoba. Pozory. Zwodnicze. Zarówno dialogi, które (bez względu na wiek odbiorców do których utwór jest kierowany) są trudną składową opowieści, jej newralgicznym momentem, który ma trzymać napięcie fabuły i zainteresowanie czytelnika, jak i opisy i przemyślenia wewnętrzne, pokazują, że talent ten będzie rósł, dojrzewał. Zapamiętajmy to nazwisko: Alicja Grudzień jeszcze o sobie przypomni.

Bohaterką książki jest jodła pospolita, drzewo, które spokojnie rosło w lesie. Pewnego dnia cały znany jej świat zachwiał się w posadach (dosłownie), ponieważ drwale ścięli ją i wywieźli do tartatku. Po krótce poznajemy kolejne etapy przetwarzania drewna, momenty związane z powstawaniem papieru (a także jego odzyskiwaniem). I tu pojawia się wątpliwość - na jaką drogę skieruje Autorka swoja bohaterkę, czy obarczy ją pospolitym losem, czy może da jej zabłysnąć i zrobić karierę?

Odpowiedź kryje się we wnętrzu pięknie zilustrownanym przez Piotra Fąfrowicza, który dobierając kolory dba o spokój i dobry nastrój czytelnika, rysując kolejne etapy opowieści daje jasny przekaz wyrazowym pierwowzorom. Tekst świetnie współgra z grafiką, Alicja z opowieścią, zaś czytelnik z całą tą wyjątkową książką.

Żeganm się z Państwem, pozostając wciąż w stanie oszołomienia, jaki wywołała we mnie osoba Autorki. Brawo Alicjo!


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu:



czwartek, 6 stycznia 2022

Justyna Bednarek - Dom numer pięć [recenzja]


 Ilustracje: Anna Sędziwy

Wydawnictwo Literackie

Kraków 2021


Lubimy te piosenki, które już znamy. Lubimy ten styl pisania Autorów, który jest przez nas wcześniej sprawdzony i zaakceptowany. Justyna Bednarek bez skarpetek brzmi jak nie ona. Łatka przypięta. Trudno. 

Tymczasem "Dom numer pięć" to zupełnie inna rzeczywistość. Zaczyna się dobrze: pokazanie niepełnosprawności chłopca, niedowidzenie, które nieuchronnie przemienia się w ślepotę. Brak akceptacji ze strony niektórych tzw. kolegów, brak taryfy ulgowej u nauczycieli (szczególnie wuefu), smutek, gdy mama płacze ukradkiem w kuchni ze strachu i żalu nad przyszłością własnego niepełnosprawnego dziecka. Piotrek ksywa Kobra i jego okulary jak denka od butelek oraz stojący po drugiej stronie osiłek Eryk, pierwszy do wszystkiego.

Przypadek sprawia, że chłopcy trafiają za dzwi domu numer pięć i tam wszystko się zmienia. Fabuła nagle przestaje być strawna, staje się udziwniona, przesycona metaforami i zabiegami mającymi na celu upchnięcie jak największej ilości krzepienia, samoakceptacji i pozytywnego wsparcia. Wszystko to ubrane w marastyczne sytuacje rodem z frontu, obrazy jak z pola bitwy, mentor - Kapitan, który wspiera, popycha do działania, jest drogowskazem. Jest dziwnie, mrocznie, zagmatwanie.

Początek racjonalny ma siłę i dar przekonywania, jest surowy, a przez to mocny i docierajacy do czytelnika. Od momentu przekroczenia`drzwi tytułowego domu nastrój się zmienia, to co ważne ginie w mgłach pola bitwy, niezrozumiałych decyzjach i postępowaniach, ubraniu w mudnur, walkach i niewolach. Zamieszanie, udziwnianie, kostium ubrany na siłę. Kompletnie zepsuta historia.

Pogrążeniem książki jest finał, zwany u nas w domu "kiczem dziecięcym". Wszystko to co rokowało na początku, unużało się w absurdzie w środku, na finał zyskało lukier tak słodki, że nie sposób go strawić. Banalizacja historii poprzez bajkowe, rajskie, turbo happy endowe zakończenie brzmi cynicznie.

Książka otrzymała tytuł "Książka roku 2021" w kategorii "książka dla najmłodszych" Polskiej Sekcji IBBY. 

Serio?

Justyna Bednarek - Zielone piórko Zbigniewa. Skarpetki kontratakują! [recenzja]

 

Ilustracje: Daniel de Latour

Wydawawnictwo Poradnia K

Warszawa 2020


Serię skarpetkową Justyny Bednarek testuję od pierwszego tomu na własnych dzieciach. Skutkuje to coraz późniejszym chodzeniem spać, bo: "jeszcze jedne rozdział, mamoooo".

Tym razem mamy do czynienia z epicką historią, która na powrót uruchamia detektywistyczny fach Pinkertona, pojedynczej skarpetki małej Be, który porzuca chwilowo fuchę bycia pokrowcem na telefon i rusza na niebezpieczną, ale jakże też fascynującą wyprawę. Podejmuje się on bowiem zadania odnalezienia upiornej papugi, Zbigniewa, którego najwyraźniej ktoś porwał z domu małej Be.

Pinkerton co chwilę spotyka na swej drodze niewykłych przedstawicieli skarpetowego świata. Od kibica Gienka, słusznie ukaranego pracami społecznymi ( to ten w biało-niebieskie paski), po dzieje pończochy po przejściach. Każda z napotykanych postaci jest barwna, szalona i gwarantuje niezapomniane przeżycia. Śmiechu tu co niemiara, język aż skrzy się od znaczeń, dowcipu i dobrej zabawy. 

Autroka znakomicie potrafi zaciekawić młodego czytelnika, dodając jeszcze od siebie żartobliwość i dystans, które bardzo dzieciakom odpowiadają. Jest wesoło, akcja toczy się szybkim tempem, są zaskoczenia, fabuła rośnie, zmienia się, zaskakuje, nie pozwalając na znudzenie czytelnika. Justyna Bednarek łapie nas za, dajmy na to, skarpetki i trzyma mocno do samego końca. Nie pozwala na odwrócenie uwagi, co jest wyczynem, szczególnie teraz w przebodźcowanym świecie dzieci, które nie zawsze łatwo jest zachęcić do słuchania lub samodzielnego czytania.

Śledztwo porywa w podróż po ośmiu rozdziałach, różnych światach aż do "La grande finale", w którym wspólnie prujemy po skarb. Jaki? Ha! Przeczytajcie sami.


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu: